Marsz szlakiem Dwudziestego


GALERIA

FILM

Drużyna z detaszowanym oddziałem spieszonej jazdy - od rana szła w szpicy rozpoznając szlak na osi Wał Ruda - Zabawa.
Południe.
Ostre słońce gdzieniegdzie przebija się przez gęste liście lasu po bokach drogi. Sama jednak droga, bez krzty cienia, pali gorącem pyłu wzbitego zmieszanym krokiem piechoty, razi wzrok białym blaskiem piachu i drobnego tłucznia; otępia gorączką hełmów napięte od dawna zmysły...

Skoro w nieprzeniknionej ścianie lasu po lewej, otwiera się wąska, mroczna ścieżka, starszy strzelec, dowódca szperaczy, przyzywa na czoło dowodzącego szpica porucznika. Sierżant - drużynowy jednym gestem wtapia drużynę w podcień rowów przydrożnych. Cisza. Celowniczy RKM, poprawia się po lewej stronie. W oddali widać dwóch strzelców chyłkiem zagłębiających się w wylot ścieżki... i znów cisza... tylko własny oddech i cichy bzyk natrętnego komara...

Potem niewyraźny chrzęst i... wracają zwiadowcy. Wezwany przez porucznika sierżant podbiega na czoło. Po chwili wraca, wyznacza nową zmianę szperaczy. Krótko objaśnia im zadanie. Ci poprawiają tornistry, i po obu stronach ścieżki zagłębiają sie w las...
Gorąco i wilgotno po całonocnych opadach...
I znów tylko ostrożne trzaskania gałązek pod stopami i wtedy...
Jakiś ruch po lewej ? - obaj szperacze zamierają. Chwila napięcia ...

Nic...

Jeden ze strzelców ogląda się drużynowego - krótki gest, chłopak rusza przed siebie;
krok, drugi.
Wybuch.
-Na ziemię!

-Padnij!

-Kryć się!

Upadają dwa ciała, ziemia i darń wyrzucona wybuchem.
Trzaskają strzały. Krzyki z tyłu... Więcej strzałów - chyba też z tyłu... potem dalej w lewo ... Jakiś ruch - to zwija się obok ranny... nad nim ... noszowy...

Gdy noszowy odnalazł szperaczy - obaj byli ranni i w szoku, drużyna, przy wsparciu rkm, zdecydowanie uderzyła na nieprzyjaciela i po chwili wyciągnęła z lasu cywila. Jeden ze strzelców niósł jego broń. Znaleziony przy nim plan świadczył o prawdopodobnym zaminowaniu ścieżki, przy którym dywersant został najpewniej zaskoczony.

Patrolu saperskiego brak a iść trzeba, czterech ochotników decyduje się sprawdzić odcinek drogi, kłują ścieżkę bagnetami odnajdując jeszcze cztery miny... Po oznaczeniu, drużyna podjęła marsz - niosąc na noszach ciężko rannego...

***
Co do dywersanta... powinien skończyć w sposób historycznie wiadomy, ale w naszych manewrach, oprócz kolegów z SRH im 16-go Pułku Piechoty chłopców ze

Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Koła Olkusz

oraz naszych nowych przyjaciół z Węgier Wysocki Légió Hagyományőrző Egyesület

- brała także udział grupa mieszkańców, wędrująca za kolumna w charakterze ludności uciekającej przez Niemcami. Ze względu na małe dzieci - a były to cztery dziewczynki i chłopiec - wszyscy blondyni, w białych płóciennych koszulinach, portaskach i sukienkach, biegający czasem na boso - no wiec ze względu na nie - porucznik nie zdecydował sie na... wiadomo na co.
... I Dywersant niósł ostatecznie po przeprowadzeni oddziału przez pole minowe niósł nosze.

Rzecz działa się 22 lipca 2017 roku.
Była częścią corocznych letnich manewrów naszego stowarzyszenia. Tradycyjnie odbywają sie one w okolicach Radłowa, gdzie odtwarzany przez nas 20 Pułk, stoczył we wrześniu 1939r., jedną ze swych największych walk.

Główny nacisk podczas tych manewrów położony był na ćwiczenie szyków marszowych i bojowych - zwartych i rozproszonych - przejść między nimi - na komendy głosowe i wydawane znakami. W trakcie marszu ubezpieczonego przez las, podczas mijania kolejnych skrzyżowań, polan, mostków ćwiczyliśmy podstawy zachowania drużyny w danych sytuacjach.
Elementem ćwiczenia - zaskakującego wszystkich, poza wąskim gronem organizatorów - była sytuacja wybuchy miny i zasadzki, a także opisane poszukiwanie i oznaczanie min, opatrywanie i transport rannych.

Powyższy opis pogody nie jest przesadzony.
W lesie było bardzo gorąco... Ale ponad połowa szlaku wiodła odkrytym terenem. Pół biedy, gdy droga biegła pomiędzy polami... albo letnim (czyli gorącym) asfaltem.
Ale wszelkie siły odparowały z nas podczas przejścia przez żwirownię, pokrywającą teren dawnego lądowiska "Motyl" podczas akcji "Most II" i "Most III" - o których za chwilę.
Dość powiedzieć, że ziemia była twarda, pokryta białym kurzem i nierównym, osuwającym się pod nogami tłuczniem. W zasięgu wzroku, ale poza fizycznym zasięgiem, skrzyła się okrutnie woda zalewająca wyrobiska...
W czasie tej części marszu było tylko jedno ocienione miejsce nadające sie do odtajania. Są zdjęcia pokazujące kolegów, którzy padli tam dosłownie na twarz, tuląc sie do chłodnej matki ziemi...



Doszliśmy właściwie wszyscy - ale, nawet widok wieży kościoła w Zabawie nie ożywił zgnębionego do granic apatii morale...
Część z nas maiła na sobie pełne wyposażenie marszowe... Ciężkie kilogramy.
Część krótko spała w przeddzień.
Szliśmy sześć godzin.
Ale przeszliśmy tylko kilkanaście kilometrów, nikt do nas nie strzelał, "ranny" wstał z noszy żywszy, niż gdy go na nich kładliśmy (odpoczął i dali mu wody), nie był to kolejny taki dzień.
Była to więc, mimo wszystko, tylko drobna namiastka warunków, w jakie rzuciła wojna naszych przodków. Drobna namiastka, dająca zmęczonemu, porażonemu słońcem, spoconemu i oblepionemu kurzem, przyczynek do pełniejszego spojrzenia i oceny skali ich poświęcenia i zachowania w 1939 roku.

My o 17.00 dostaliśmy chłodną wodę i grochówkę - "do oporu."